Dla pary z poprzedniego posta, tym razem w pudełku. Kremowo-różowa, z jednego papieru (oczywiście wyrzuciłam pasek z nazwą i producentem, więc nie napiszę Wam z jakiego).
Nie za dużo dodatków, bo czasem mniej znaczy więcej :)
Sierpniowa, ślubna, z moim ulubionym cytatem z Agaterii. Ostatnio podobają mi się fiolety na kartkach, więc i tu nie mogło ich zabraknąć. Miało być wesoło, więc na kartce główną rolę,
poza stempelkiem, gra Młoda Para, znaleziona w zasobach internetu (freebis).
Mojej koleżance się spodobało, więc myślę, że Młodzi też się uśmiechnęli :)
Ostatnia z trojaczków, od siostry Solenizanta. Na tej miały być dwie fotki - aktualna i sprzed kilkudziesięciu lat. Wpadły mi w ręce turkusowe kartki, trochę złotych dodatków, a w szufladzie znalazłam zdekompletowane złote litery, z których udało mi się ułożyć imię Jubilata.
Otóż w ostatnich dniach dotarły do mnie 2 przesyłki, z tym, że na jedną czekałam,
a o drugiej totalnie zapomniałam...
Media przyleciały do mnie od Olgi, bardziej znanej w craftowo-scrapowym świecie
jako Piekielna Owca, jako wygrana w konkursie fejsbook'owym.
Druga przesyłka sprawiła mi wielką radość, ale najlepsze było to, że z początku nie bardzo wiedziałam, od kogo ją dostałam. No bo niby był list, dość długi i z wieloma bardzo ciepłymi słowami (miodzio po prostu), ale podpisany tylko imieniem. No to patrzę na znaczek i pieczątkę - coś mi tak powoli zaczęło świtać, pojawiły się pierwsze, nieśmiałe podejrzenia co do Osoby,
która mi sprawiła niespodziankę. Pozostało jedno - przeszukać dokładnie Jej bloga i znaleźć przyczynę tych cukierasków :) Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się znaleźć post,
który zamieściła Katlus (tak, tak!), a który zachęcał do wzięcia udziału w zabawie "podaj dalej". Ponieważ udało mi się zapisać do niej, to tajemnicza przesyłka okazała się niespodzianką,
którą Kasia dla mnie przygotowała :))
A co zawierała? Zobaczcie sami ( możecie mi trochę zazdrościć ;P)
A teraz czas na ogłoszenie takiej samej zabawy u mnie:
pierwsze 2 osoby, które się do niej zgłoszą otrzymają ode mnie prezent - niespodziankę.
Mam 3 miesiące czasu na realizację tego zadania.
I to by było na tyle :)
Zapraszam!
Edit: dla niewtajemniczonych: osoba, która zapisze się do zabawy po otrzymaniu niespodzianki organizuje u siebie taką samą zabawę :)
Niedziela to ostatni dzień naszego tarnogórskiego święta.
Wszystko zaczyna się od pochodu przez miasto (w sumie dość długiego, bo tak ok. 1,5 do 2 godz.).
Z tym, że nie będę Was molestować zdjęciami z tegorocznego, bo po pierwsze nie byłam,
a po drugie w zeszłym roku Was nimi zasypałam tu i tu.
Pierwsza, historyczna, część raczej się nie zmienia, no, jedynie twarze mogą być inne...
Wybraliśmy się do miasta dopiero wieczorem i trafiliśmy na część koncertu Jamala
(przeszłam tylko przez Rynek i uciekłam jak tylko dało się daleko - znowu dźwiękowcy dali d..., fatalny dźwięk, bardzo źle na mnie wpływający,choć ja nie unikam mocnych uderzeń).
Spotkaliśmy niestety więcej osób narzekających na fatalny tegoroczny odbiór dźwięku.
Przeszliśmy się Krakowską, wstępując na lody do cukierni, a potem poszliśmy dalej,
aż dotarliśmy do miejsca, gdzie zawsze stoi druga scena i gdzie występują najczęściej lokalne zespoły.
Ludzie czasem siedzą i słuchają, czasem tańczą pod sceną - w sumie dobrze się bawią :)
Na Rynek wróciliśmy na koncert zespołu TLove, no, ale jak już kilka razy wspominałam, znowu problemy dźwiękowców - tak mi się wydaje, że może oni głusi już są i nic nie słyszą...
Wiadomo, że Muniek ma wadę wymowy, więc tym bardziej muzyka nie może dominować.
Gdyby nie to, że na zakończenie trzydniowej imprezy zawsze jest rewelacyjny pokaz sztucznych ogni, to chyba byśmy pojechali do domu.No dobra, koniec narzekania, bo jeszcze pomyślicie, że mi się nie podobało, a tak przecież nie jest. Lubię tę atmosferę, nawet tłumy mi nie przeszkadzają :)
A żebyście mogli choć troszkę poczuć się jak my,
to pokażę Wam kilka filmików, znalezionych na fb i w sieci.
cz.4 pochodu (nie wiem czemu, ale nie mogę wkleić filmu bezpośrednio)
I na koniec 2 smakowite kąski - pokaz sztucznych ogni
Sobota to drugi już dzień świętowania w naszym pięknym mieście.
Zrobiłam sobie solidny obchód po wszystkich straganach
wyszukując głównie rękodzielnicze perełki.
Spotkałam kilka znajomych osób i podziwiałam piękne rzeczy.
przed placem Wolności, na którym urządzono m.in. kiermasz rękodzieła, stała nasza, tarnogórska, taksówka, charakterystycznie oklejona :)
Kasia z koleżanką nie marnowały czasu, tylko skrupulatnie nizały koraliczki :)
stoisko Basi z tego bloga, poniżej sama Basia :) i Jej dzieła
prace kolejnych rękodzielników, nie wszystkich, oczywiście...
O 15:30 miał się zacząć koncert połączonych chórów - tzw. koncert trzystu chórzystów.
Ale, niestety, zaczął się wcześniej... Szkoda, bo występ był rewelacyjny.
Wyobraźcie sobie np. piosenkę "Cicha woda" wyśpiewaną przez tyle osób i w dodatku na głosy... Super! Z takich kawałków składał się ten koncert. Szkoda tylko, że ludzi było mało.
Chyba wiele osób myślało, że to będą typowe pieśni chóralne, a nie każdy lubi taki repertuar... Może następnym razem będzie ich więcej?
Do jednego bym się tylko przyczepiła, jeśli chodzi o organizację
- brak podestów dla śpiewaków stojących w dalszych rzędach i przez to niewidocznych...
następna grupa to Młodzieżowy Chór Rozrywkowy "Dafne"
Niestety, akustycy dali d..., no dobra, ciała... kilka mikrofonów niesprawnych,
a reakcja dopiero po kolejnym kawałku Na szczęście kolejny zespół Deine Mutter z Erlangen-Hochstadt dał czadu bez jakichś większych wpadek ze strony dźwiękowców.
Po nich bawił publiczność Kabaret Pod Wyrwigroszem , a gwiazd a wieczoru miały być ELEKTRYCZNE GITARY, ale tu, niestety pojawiły się spore problemy z dźwiękiem - muzyka zagłuszała totalnie wokalistę. Zdjęć brak, ale myślę, że ich znacie :)
Dziś rozpoczęło się coroczne, trzydniowe święto Tarnowskich Gór, czyli GWARKI!
Żeby Was nie zamęczyć tak ogromną ilością zdjęć, jak w zeszłym roku, to postaram się po pierwsze ograniczyć ich ilość (hahahaha, ciekawe, jak?) oraz rozłożyć to na kilka postów (to może się uda).
Z kilku dzisiejszych atrakcji przedstawię Wam jedną i troszkę :)
Czemu troszkę, bo działo się to poza sceną, podczas występu pewnej grupy,
a udział brali członkowie innej, występującej później. Zamotałam? Troszkę... Zaraz się wyjaśni :)
kiedy na scenie zabrzmiał rockendrolowy kawałek, to z boku sceny zaczęli tańczyć młodzi ludzie, którzy czekali na "swoją kolejkę"... wywijali, aż miło :)
Po występie TG Big Bandu pojechaliśmy do znajomych z grzybami, które w ogromnych ilościach od kilku dni przynosi mi mój Małżonek. Ja już nie mam na nie miejsca, więc zaczynamy je rozdawać :)
Kiedy wróciliśmy na Rynek, to na scenie występowali panowie z kabaretu "RAK".
Dopiero po ich występie odbyło się uroczyste i oficjalne otwarcie Gwarków.
Nasi oficjele, jak zawsze, wystąpili w tradycyjnych szlacheckich strojach.
Ostatnim punktem dzisiejszego dnia był występ zespołu "Śląsk".
Ponieważ staliśmy daleko od sceny i nie dało się robić fotek, to pokażę Wam, jak pięknie wygląda nasz główny deptak, czyli ulica Krakowska.
Niestety, ten wystrój dostaje tylko na specjalne okazje.